U PANA BOGA NA DYWANIKU | książka
Opis
Co zmalował w wojsku, że chciano go postawić przed prokuratorem?
Dlaczego przypisywano mu sabotaż wymierzony w towarzysza Edwarda Gierka?
Za co kocha teatr lalkowy?
Jak wspomina pracę ze studentami?
Czy trudno mu było po latach wcielić się ponownie w rolę komendanta policji w najnowszej produkcji Jacka Bromskiego U Pana Boga w Królowym Moście?
I wreszcie: jak to się stało, że do filmu trafił dopiero po dwudziestu latach pracy na scenie, by w efekcie wystąpić w ponad pięćdziesięciu produkcjach?
Fragmenty książki:
I. Żeby zamknąć w koszarach artystę trzeba mieć albo odwagę, albo poczucie humoru – tak uważam. W tej jednostce, ku mojej radości, funkcjonował reprezentacyjny zespół artystyczny, więc od razu się do niego zaangażowałem. Grałem też w orkiestrze, głównie na pogrzebach – kiedy nie było jakiegoś "zlewa" i trzeba było go zastąpić, dawali mi jakąś trąbę i uzupełniałem miejsce w szyku, żeby nie było dziur. Aż pewnego dnia zrobili mnie zastępcą kierownika klubu oficerskiego! I od tej pory byłem dla tego prawdziwego, czynnego wojska, właściwie nieuchwytny.
Doszło w końcu do takiego poluzowania, że zacząłem regularnie wychodzić z wojska na spotkania z moją ówczesną dziewczyną (a obecnie żoną). Rzecz jasna, nie przez bramę, a przez dziurę w płocie. Zlewy (podoficerowie – przyp.) pracowały do piętnastej, po piętnastej przebierałem się i wychodziłem na miasto. Wydawało mi się, że to wszystko dzieje się w pełnej konspiracji, do momentu, kiedy mnie nie złapali.
II. Graliśmy w Białymstoku – też wesele, ale takie, że praktycznie żadnego kawałka nie dograliśmy do końca. Zaczynamy grać, idzie numer do połowy – i już pół wesela się tłucze! Wszystko przez ojca pani młodej, który nie żył chyba z jej matką, ale został zaproszony, bo tak wypadało. I ten ojciec raz uderzył młodą w twarz, zaraz potem kogoś innego i taki schemat się powtarzał: podchodził do kogoś, wylewał swoje żale i w pysk! My zaczynamy grać... cztery takty i już nawalanka. Skończyło się to tym, że my – czyli zespół – trzymaliśmy tego faceta na podłodze, ja dociskałem go kolanem, jeden kumpel trzymał za nogi, drugi za ręce i w takiej niewygodnej pozycji czekaliśmy z nim na milicję. A potem musieliśmy pożyczyć białe fartuchy od kucharzy, bo byliśmy cali we krwi.
III. Pojechaliśmy kiedyś w trasę ze spektaklem dla dzieci. W tamtych czasach muzykę podczas przedstawienia odtwarzało się z magnetofonu szpulowego, który na wyjazdy zabieraliśmy ze sobą, żeby mieć pewność, że na pewno odpali. Ale podczas próby, już na miejscu, okazało się, że w tym magnetofonie zepsuł się silnik – jakby stracił moc, przez co taśma przesuwała się wolniej, a dźwięk słychać było w zwolnionym tempie. I to zwalniał na tyle, że w ogóle nie można było grać. Nasz akustyk wpadł na pomysł, że będzie się starał „popychać” taśmę palcem, kręcąc tą szpulą i przez to stabilizować tempo odtwarzanej muzyki. My śpiewamy pod ten podkład, a muzyka raz idzie szybciej, a raz wolniej, jakby falowała! Trudno wymagać od człowieka, żeby zastąpił silnik, ale efekt był naprawdę ciekawy...
Pliki do pobrania:
Dane techniczne
Tytuł: | U PANA BOGA NA DYWANIKU |
Autor: | ANDRZEJ BEYA ZABORSKI, KRZYSZTOF KĘDZIORA |
Wydawnictwo: | Nawiasem mówiąc... |
Język wydania: | polski |
Liczba stron: | 352 |
Data premiery: | 14-09-2023 |
Rok wydania: | 2023 |
Forma: | Książka |
Oprawa: | Miękka |
ISBN: | 978-83-968017-0-8 |
Wymiary produktu: | 205 x 135 mm |
Marek
Wszystko ok,dlaczego nie twarda oprawa,te miekie klejone rozpadają się bardzo szybko,myślę, że ten pań zasłużył na twardą oprawę,pozdrawiam serdecznie
Jan
Audiobook z bohaterem jako lektorem marzy mi się. Odpowiedź wydawnictwa: NIE MOŻE BYĆ INACZEJ